Jezu, ufam Tobie (cz. II)


Moja żona miała bardzo głębokie nabożeństwo do miłosierdzia Bożego, trwające od wielu już lat. Największym Jej życiowym problemem, była obawa przed długotrwałą chorobą i bolesnym a długim konaniem. Prosiła dobrego Boga, w Koronce do Miłosierdzia Bożego, którą w naszym domu odmawia się każdego dnia, o śmierć cichą, bezbolesną i szczęśliwą - w pojednaniu z Bogiem. I taka ta śmierć była. W środę Popielcową zawiozłem żonę do naszego Kościoła na Mszę świętą, gdzie przyjęła Komunię, oraz długo modliła się radosnym dziękczynieniem i uwielbieniem Boga. Po skończonej Mszy świętej, gdy posypano głowę popiołem, błagała dobrego Boga o wybaczenie grzechów i miłosierdzie w karaniu. Cały dzień był słoneczny i radosny, małymi radościami dnia codziennego. Wieczorem zaczęła ją trochę boleć głowa, zaś o godzinie 1:00 w nocy ze środy na czwartek, nastąpił nagły i niespodziewany wylew krwi do mózgu. Zdążyła jedynie krzyknąć „O Jezu, Jezu!”, i już było prawie po wszystkim. Nad łóżkiem na którym przyszło jej umierać, zawieszony jest duży obraz Jezusa Miłosiernego, a promienie wychodzące z tego obrazu wyznaczyły świetlisty szlak odchodzącej duszy. Bardzo szybko przyjechało Pogotowie Ratunkowe, oraz ksiądz Michał z sakramentem chorych. Gdy w czwartek rano odwiedziłem moją żonę w ligockiej Klinice, jej kierownik z tytułem profesorskim, powiedział wprost: - pańska żona zmarła szybko i bezboleśnie w domu; co wykazała tomografia mózgu; do kliniki przywieziono tylko słabo bijące serce i oddech sztucznie wymuszany założonym respiratorem. Gdy zapytałem, czy żona może wrócić do domu, by w modlitewnej zadumie najbliższych, z godnością opuścić ten świat? Profesor był zaskoczony. Śmierć z gromnicą w ręku i rodziną modlącą się wokół łoża umierającego, jest tylko na kartach powieści z odległych początków ubiegłego wieku - stwierdził z nutką melancholii. Teraz standardem jest śmierć samotna, zagubiona w plątaninie kabli, przewodów, sączków i drenów a jej nadejście zagłuszane elektronicznym jazgotem brzęczków, czujników i alarmów. Nie, nie mogę pańskiej żony odłączyć od tej aparatury, gdyż umrze w ciągu paru minut. Pańska żona została uwięziona w pułapce aparatury medycznej i w ten sposób będzie dalej przebiegać śmierć standardowa. Odeszła w sobotę rano, gdy marcowe słońce rozświetliło szpitalną salę i jej spokojną twarz z zastygłym uśmiechem na ustach. Podobno czciciele Matki Bożej, którzy przyodziali Jej szkaplerz i umierają w sobotę po pierwszym piątku miesiąca, idą wprost do nieba. Jestem głęboko przekonany, że tak naprawdę było. Jezu, ufam Tobie, że również i moje prośby zostaną wysłuchane, bo ma się już ku wieczorowi i czasu coraz mniej.

spisał swoje świadectwo SM